piątek, 18 lipca 2008

W Krakowie


Jak mawiał poeta: „Gołębiami zawalony Kraków, gówno ma z tych ptaków” (oczywiście Sztaudynger). Zajechaliśmy bezboleśnie. Na obiad mój nos skierował mnie do Kazimierza (dzielnica Krakowa). Trafiłem bezbłędnie. Piękny domowy obiadek z winkiem i kawą.
Krótki odpoczynek i wieczorem do Collegium Maius, bo tam właśnie była organizowana feta przez konsulat Francji ku czci rocznicy obalenia Bastylii. Jak się później okazało mogłem wejść, bo na zaproszenie tradycyjnie wchodzą dwie osoby. Za to poszedłem na Rynek. Przyjechaliśmy około 10 minut przed wyznaczonym czasem, a tu brama zamknięta. Delikatnie WALĘ w bramę. Uchyla się i uśmiechnięta organizatorka uprzejmie tłumaczy, że impreza przecież na osiemnastą, więc mam czas. Cholera mnie wzięła. Poinformowałem uśmiechniętą, że przyzwoitość nakazuje, żeby na takie imprezy przychodzić około dziesięć minut wcześniej. Na ulicy właśnie zebrała się pokaźna grupka zaproszonych, a wśród czekających są osoby starsze, jest również osoba o kulach, że nie wspomnę o narażonych na padający właśnie deszczyk garniturach i toaletach pań. Uświadomiłem uśmiechniętą, że postępuje wielce nieelegancko i zażądałem wpuszczenia. Podziałało. Co to znaczy osobisty urok i wdzięk oraz umiejętność perswazji (wcale się nie chwalę wszyscy moi znajomi i tak wiedzą, że jestem człowiekiem niezwykle skromnym). Teściowa wróciła uśmiechnięta, zadowolona i pod przemożnym działaniem alkoholu (dobre francuskie wina oraz szampan). Nawiązała szereg nowych znajomości i zapowiedziała, że za rok jedziemy do Warszawy.
Na rynku kupiłem w Sukiennicach smoka dla Grażki (obowiązek). Moją uwagę zwrócił facet, który właśnie usiadł sobie w podcieniu i przygotowywał instrument. Facet ubrany w strój, jaki widać na ilustracjach „Ogniem i mieczem”. Zrobiłem mu zdjęcie, a ten wystawił kartkę, na której stało, że zdjęcie kosztuje dwa złote. Podszedłem uiścić żądane dwa złote i zauważyłem na jego ramieniu plakietkę pisaną cyrylicą, z której wynikało, że jest z Ukrainy. Zagadałem go po rosyjsku (opanowałem ten język w stopniu biegłym. Jednak dało się, musiałem tylko chcieć). Okazało się że jest kozakiem z Krymu.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy do Andrychowa, do siostry Teściowej. Ponieważ autostrada na trasie Katowice-Kraków jest płatna i nie ma możliwości dołączyć do niej w środku, musiałem jechać do Katowic drogami krajowymi. Makabra. Jeden wielki korek przez kilkadziesiąt kilometrów.

Brak komentarzy: