wtorek, 27 maja 2008

Jak to ze lnem było


Swojego czasu Grażka dostała ekstra Bota do #3. Lesti był wtedy najsilniejszym botem w Polsce. Co to jest bot? Jest to skrót od słowa robot. Robot komputerowy. Umiał bardzo dużo. Pilnował porządku i zarządzał całym kanałem. Dawał „opa” (specjalne uprzywilejowanie), a w wypadku niegrzecznego zachowania się rozmówcy wywalał z kanału na zbitą twarz. #3 to z kolei kanał IRC-owy trzeciego programu PR, którego naczelnym Guru był wówczas znany wszystkim „Niedźwiedź”. Na kanale tym między innymi głosowało się na zwycięzcę tygodniowej listy przebojów. Społeczność starych bywalców, jak to zwykle bywa, doskonale się znała. Starzy bywalcy mieli pewne „fory” u Grażki. Trzon znajomych stanowili wybrańcy, których nazywała swoimi „internetowymi dziećmi”. Często zdarzało się, że różnymi drogami internetowymi docierali do niej z prośbą o „wstawiennictwo” u Lestiego, ”bo na chwilę zapomnieli się i użyli sformułowania powszechnie uznanego jako nieprzyzwoite”, a Lesti w takich wypadkach bywał bezwzględny.

Z okazji pomyślnej obrony pracy magisterskiej Grażki postanowiliśmy wyprawić ogólne zapoznanie się z jej „internetowymi dziećmi”. Zostały wysłane w internet odpowiednie wici i pewnego pięknego dnia zjechało się kilkadziesiąt osobników z całej Polski. Wszyscy uczestnicy „Przemkowskich spotkań magisterskich” otrzymali gustowną koszulkę w pięknym kolorze zieleni i z odpowiednim napisem. Modne zaczęło się szukanie. Na zawołanie „gdzie jest Basia?” cały chór usłużnie informował „…o tam ta dziewczynka w zielonej koszulce”. Najpiękniejsze były noce. Całe towarzystwo leżało na kocach na tarasie z piwkiem i rozmawiało półgłosem o wszystkim do wczesnego rana.

Przez kilka dni całe to towarzystwo zwiedzało okolicę. Przewodnik oprowadzał po najciekawszych zakątkach stawów, i rezerwatu łąkowego. W zaprzyjaźnionym gospodarstwie agroturystycznym zdechły akurat dwie ładne świnie i wszyscy solidarnie, i bezinteresownie je skonsumowali. Ile wypito piwa nie powiem, bo nie liczyłem. Nie doliczyłem się natomiast ani jednego przypadku zatrucia alkoholowego. Niebywałe, ale prawdziwe. Największą chyba atrakcją było zwiedzanie kopalni miedzi. Niestety tylko dla chłopców (dyrekcja w tym względzie była nieprzejednana). Również liczba była ściśle określona. Dziesięciu szczęśliwców zostało najpierw odpowiednio przeszkolonych, a potem zjazd na dół. Po wyjeździe czekała ich chyba jeszcze większa przyjemność. Każdy z nich dostał z rąk przedstawiciela dyrekcji kopalni certyfikat stwierdzający, że był 1000 metrów pod ziemią. Gratka nielada. Dzięki temu w drodze rewanżu, również oficjalnie, zwiedziłem łódź podwodną „Dzik”.

Jak to w życiu bywa drogi nasze rozeszły się. Każdy wrócił do swojego życia. Towarzystwo z #3 w zasadzie rozleciało się. Zostało kilka znajomości. Odwiedzamy więc stolicę polskiego bociana Żywkowo, gdzie rządzi Yendza, pisujemy do siebie kartki świąteczne, ale najbardziej cieszę się z wizyty niejakiej Ziuty (Yendza i Ziuta to oczywiście nick). Właśnie w ten weekend była u nas. Ma swoje kłopoty, bo kto ich nie ma. Potrafi jednak przywieźć ze sobą tyle ciepła i radości życia, że zapomina się o wszystkich troskach i niepowodzeniach. Drugiej takiej osoby w życiu nie spotkałem. Jej pobyt natchnął mnie właśnie na te wspominki.

Co to wszystko ma wspólnego z tytułem? A no nic. Chyba tylko to, że też jest opowieścią o pewnych dziejach.

wtorek, 6 maja 2008

Gderanie

Wszystko w tym roku jest jakieś nieudane. Zima nie zima. Bez śniegu, bez mrozu. Za to firma, która zajmuje się dystrybucją gazu ziemnego szczodrze pompowała do rur powietrze. Spowodowało to zwiększone ponad miarę „zużycie” gazu i oszałamiające wprost rachunki. Skandal na całą Polskę. Rozeszło się oczywiście po kościach. Emeryci będą musieli za swoje rachunki zapłacić (bo to oni podnieśli krzyk), a gazownicy będą mieli z czego zafundować sobie „trzynaste pensje” (nie jestem pewien, czy znasz ten termin. Jest to rodzaj premii za dobre osiągnięcia wprowadzonej w czasach Gierka).

Święta jeśli idzie o pogodę również były na opak. Przemieszane. Za to mieliśmy po raz pierwszy udokumentowaną trąbę powietrzną. Była jak na początek nieduża, zmiotła kilka chałup, ale pokazywano ją w telewizji. Cudownie! Nie muszę wyjeżdżać do Stanów, aby to zobaczyć. Statuę Wolności i Niagarę widziałem na filmach wielokrotnie. Żal mi tylko tych widoków Antelope Canyon, które właśnie niektórzy nasi znajomi oglądają.

Pierwszy Maj. Jakże przyjemnie wspominam to święto. Pamiętam to jako ogólnokrajową majówkę. Nie przypominam sobie, aby ktoś nas przymuszał do uczestniczenia w pochodzie. Nasza szkoła chyba w ogóle nie szła. Za to zawsze oglądałem pochód jako widz. Do końca dnia wszędzie odbywały się jakieś imprezy. Na placu Grunwaldzkim na froncie budynku MPK wisiał zrobiony na płótnie portret jakiegoś górnika. Wisiał tak kilka dni i był wywieszany przez kilka lat (chyba aż się nie rozleciał). Dlatego wrył mi się w pamięć. Po iluś tam latach, gdy poszedłem pierwszy raz do domu mojej wybranki zostałem przedstawiony jej ojcu. To był właśnie ten człowiek z portretu. Jego kopia (portretu, a nie ojca) w przyzwoitym rozmiarze A4 wisi u mnie w domu.

Obecnie „zakazanym” kolorem jest kolor czerwony. Nie zdarzyło się, aby nasz prezydent wystąpił przed takim tłem. Zniknęły krawaty polityków w tym odcieniu. Nie wywieszam flagi na 1-go maja. Nie chcę, aby wisiała również 3-go maja. Nas też uczono w szkołach, że to rocznica Konstytucji. Nigdy jednak nie poznaliśmy jej treści. Powód prosty. Jest to pierwszy w świecie udokumentowany KONKORDAT. Oddawał w pacht nasz kraj Watykanowi. Zakładał prawnie ustanowioną nietolerancję religijną. Pokłosie tego ciągle jeszcze trwa do dziś. Właśnie to było powodem powstania Targowicy. Ale zostawmy historię. Z niepokojem obserwuję obecnie ciągły nacisk na działania zmierzające do uczynienia Polski państwem wyznaniowym.

Pamiętam wypowiedź jakiegoś bohatera jakiejś powieści który mówił, że jak go rwie w kolanie i ćmi ząb, to wie że żyje. Moja Babcia, w wieku około 90 lat poprosiła Mamę, żeby ją zaprowadziła do lekarza, bo ją drapie w gardle i boli kolano. Lekarz po zbadaniu właściwie niczego nie stwierdził i powiedział Babci, że jej stan jest normalny w tym wieku. Babcia do lekarza: Panie doktorze. To drugie kolano ma tyle samo lat i nie boli. A do Mamy: Aniu, prosiłam cię, żebyś mnie zaprowadziła do lekarza. Wychodzimy.

To się nazywa podejście do życia. Całe to moje dzisiejsze GDERANIE bierze się stąd, że po raz pierwszy złapały mnie korzonki. W paskudnym miejscu. Tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Niczego nie mogę i nie mogę sobie znaleźć miejsca. Byłem u lekarza. Ta dała mi jakieś zastrzyki, po których dopiero zaczął się ból. Teraz dokładnie wiem, że żyję. Trzyma już z tydzień i chyba powoli puszcza, ale leki odstawiłem.