niedziela, 8 lutego 2009

Sensacja naukowa

Dawno, dawno temu, kiedy… no właśnie kiedy?
Świeżo po wojsku, z maturką w kieszeni, przyjechałem do Lubina, przyszłej stolicy Polskiej Miedzi zachęcony obietnicą, że po roku pracy można starać się o skierowanie na studia. Była to jedna z zachęt dla młodych ludzi i co ciekawe Kombinat słowa dotrzymał. Pięć lat na „wieczorówce” strzeliło jak z przysłowiowego bicza i jako młody inżynierek stałem się „osobą dozoru”. Najniższy stopień w hierarchii nosił niezbyt ciekawą nazwę: „dozorca”. Trafiłem do oddziału szybowego. Mówiono, że słusznie jesteśmy pracownikami umysłowymi, bo na podszybiu wozy z urobkiem popychamy głową. Wszystkie urządzenia do wydobycia projektowane i wytwarzane były w okręgu węglowym. Specyfika naszego rejonu (ruda miedzi twardsza i cięższa od węgla oraz zasolone środowisko) powodowała, że nagminnie ulegały awariom. Do tego brak doświadczenia załogi i mamy pełny obraz sytuacji. Dosyć napięte plany wydobycia, bo „kraj czeka na miedź” zmuszały nas do dużego wysiłku.
Chyba wszędzie młodzi ludzie skłonni są do przekory oraz różnych żartów. W pewnym momencie między nami zaczęło się mówić o „gronoszybikach”. Były to groźne bakterie, które zamieszkiwały na dnie szybów (w rząpiach). Odżywiały się głównie miedzią, powodując zmianę jej barwy na zielonkawą. Dlatego tak ważne jest jak najszybsze wydobycie rudy i przewiezienie do huty, żeby te wstrętne bakterie wszystkiego nie wyżarły. Zawsze znalazł się jakiś naiwny słuchacz, który nie znał kopalni i z zapartym tchem tego wszystkiego słuchał. Takie i inne historie krążyły w narodzie.
Przebił nas taki jeden, ale zacznijmy od początku. Pewnego razu (przełom lat 60 i 70) na świat gruchnęła wieść, która powaliła wszystkich na kolana. Do kierownika oddziału zadzwonił z podszybia sygnalista, który zobaczył, że w wozie, który akurat podjechał pod szyb, z urobku wystaje ludzka czaszka. Zatrzymano wydobycie (ewenement w tamtych czasach). Powiadomiono prokuraturę, i wszystkie możliwe władze. Zjawił się też dziennikarz (przedstawiciel „czwartej władzy”, w tamtych czasach rzeczywiście władzy), który wszystko co widział opisał i sfotografował. Wiadomość pojawiła się w prasie. Gdy stwierdzono, że czaszka nie nosi znamion przestępstwa powołano biegłych archeologów. Chodzi o to, że złoża miedzi mieszczą się w warstwach Permu (to taka era archeologiczna). Wtedy to na ziemi nie było jeszcze ssaków. Przynajmniej nauka tak twierdziła. A tu szczątki ludzkie. Sensacja naukowa na cały świat. Wiadomo było skąd ten nieszczęsny wóz przyjechał. Kilku naukowców z Wrocławskiego Uniwersytetu grzebało na oddziale wydobywczym szukając resztek od tej czaszki. Sceptyków oczywiście nikt nie słuchał. Dopiero po zrobieniu próby izotopu węgla rzeczonej czaszki, celem stwierdzenia jej wieku, okazało się, że eksponat nie ma nawet stu lat. Czaszka okazała się „wypożyczona” z muzeum. Dowcipniś cichcem zwiózł ją do kopalni i podrzucił do wozu z rudą w taki sposób, aby ktoś ją zauważył. Sprawa rozeszła się po kościach wśród ogólnego śmiechu. Dowcipniś uniknął jakichkolwiek konsekwencji, bo należał do szczęśliwców, których się nie karze.